Edukacja domowa - jestem za, a nawet przeciw (oczyma nastolatki)
15 / 07 / 2020
Prawdę mówiąc, nigdy nie zastanawiałam się nad pozytywnymi bądź też negatywnymi stronami edukacji domowej. Po prostu tak wygląda moja nauka.
Trudno też by mi było porównać ją ze szkołą, ponieważ nigdy do niej nie chodziłam. Jednak czasami trzeba się zmusić do refleksji, na przykład gdy mamy moich koleżanek, zaintrygowane homeschoolingiem, wypytują mnie o niego. Często w takich sytuacjach gubię się, nie wiem, co odpowiedzieć. I to wcale nie chodzi o to, że nie lubię mówić o sobie. Po prostu czuję czasem bunt, że kojarzą mnie tylko z edukacją domową. Myślę, że to dlatego, że ludzi ciekawi inność. Przecież z takim zainteresowaniem czytamy o osobach, które mają niecodzienne pasje czy prowadzą niezwykły tryb życia. No a czyż edukacja domowa nie jest trochę niezwykła?
Pierwszą zaletą uczenia się w domu, która mi zawsze przychodzi na myśl, jest to, że mam więcej czasu dla siebie. Jeśli się rozumie dany temat, nie trzeba przymusowo siedzieć przez czterdzieści pięć minut, jak na tradycyjnej lekcji, lecz zwyczajnie zabrać się za coś innego. Ciekawszego. Można się nauczyć tyle co w szkole w o wiele krótszym czasie. Dzięki temu dzieci w ED mają więcej możliwości rozwijania swoich zainteresowań. Mogą czytać do woli książki, słuchać muzyki, uczyć się grać na instrumentach, rysować… co kto lubi.
Dużo osób dorabia sobie w różny sposób, ja na przykład zajmuję się kilka razy w tygodniu czteroletnią dziewczynką sąsiadów. Kolega znalazł sobie pracę w teatrze, chłopak w Ameryce już w młodzieńczym wieku założył własną firmę (przy pomocy rodziców, oczywiście). Osoby uczące się w domu osiągają często dobre wyniki, na przykład jeden chłopak zwyciężał kilkakrotnie w zawodach szachowych, a moja koleżanka zajęła pierwsze miejsce w ogólnopolskim konkursie matematycznym. Nie znaczy to, że uczniowie szkolni nie zwyciężają w konkursach, ale muszą to robić kosztem czasu wolnego.
Niewątpliwym plusem edukacji domowej jest też to, że możemy sami decydować, w jaki sposób chcemy się uczyć. Mój brat angielskiego uczy się z Rosetty, mnie natomiast ten program nie pociąga, więc znalazłam sobie ciekawy podręcznik, poza tym czytam książki i oglądam filmy po angielsku. Matematyki uczymy się słuchając internetowego nauczyciela Tomasza Gwiazdy, który bardzo dobrze wszystko tłumaczy.
W dni takie jak te, kiedy z nieba tonami sypie śnieg, którego nie znoszę, cieszę się, że mogę zostać w domu, a nie brnąć w tę zawieję do szkoły. Mogę siedzieć pod kocem i pić ciepłą herbatkę.
Przejdę teraz do wad. Podstawową z nich jest to, że do nauki trzeba się nieustannie zmuszać, mobilizować SAMEMU. Nie ma nauczyciela, który by podawał termin przepytywania czy klasówek. Jedyną mobilizacją są egzaminy, które jednak wydają mi się czasem bardzo odległe. Często jest też tak, że trudno jest wytrzymać z matką i bratem i chciałoby się gdzieś wyjść na dłużej. Minusem jest również reakcja ludzi. Większość myśli, że jak się nie chodzi do szkoły, to jest się w jakimś sensie niepełnosprawnym. Mylą edukację domową z nauczaniem indywidualnym.
Często zarzuca się nam, że nie mamy dostatecznego kontaktu z rówieśnikami. Jest to prawda, ponieważ mimo że na lekcjach się nie gada (przynajmniej w teorii), od tego są tylko krótkie przerwy, to jednak jest się cały czas w grupie. Ucząc się w domu, trudniej znaleźć znajomych, jednak nie jest to niemożliwe. Istnieją przecież różne kółka zainteresowań: plastyczne, fotograficzne, matematyczne…, a także harcerstwo. Myślę, że gdybym była w szkole, nie zainteresowałabym się nim.
Wiele rzeczy, których się uczy w szkole, jest ciekawych. Ale żadna z nich nie jest ciekawsza od książek. Moją wielką pasją jest czytanie. Gdybym chodziła do szkoły, nie miałabym czasu jej realizować w takim stopniu, jak obecnie. No, ewentualnie mogłabym czytać pod ławką, ale odbyłoby się to kosztem nauki. Ucząc się w domu nie muszę się zdobywać na takie poświęcenia.
Zastanawiam się, czy jestem w końcu za, czy przeciw edukacji domowej. Myślę, że to zależnie od nastroju.