Macierzyństwo drogą do świętości
15 / 01 / 2019
Lubię, gdy ktoś po przeczytaniu mojej książki „Edukacja domowa jako styl życia” dzieli się ze mną swoimi refleksjami. Cieszę się, że to, co piszę, budzi jakieś reakcje i przemyślenia, i że mogę je poznać.
Kilka dni temu napisała do mnie jedna czytelniczka: „Dziękuję za podzielenie się doświadczeniem prowadzenia edukacji domowej – to jasne. Jednak głównie dziękuję Ci za świadectwo życia wiarą, zarówno Twojej rodziny, jak i innych wspomnianych w książce. Przyjęcie macierzyństwa w kontekście powołania do świętości, służby innym, jest czymś rzadko dziś spotykanym. Dlatego tym bardziej doceniam odwagę, z jaką upubliczniasz tę myśl. Jeszcze raz dziękuję za umocnienie i inspirację”. Przyznam, że bardzo mnie te słowa podbudowały, bo faktem jest, że zarówno dla mnie jak i rodzin opisanych w książce, życie wiarą jest wartością fundamentalną. Z tego wynika rozumienie macierzyństwa (w ogóle rodzicielstwa) jako drogi do świętości, a także podejście do wychowania, kształcenia i socjalizacji dzieci. Edukacja domowa nie staje się celem samym w sobie, a jest jedynie ważną częścią pewnego stylu życia. Mnie samą zastanowiło to, że chcąc opisywać doświadczenia różnych osób, zawsze gdzieś spotykałam się z kwestią wiary. Rozmawiałam na przykład z Bartkiem, wzorem przedsiębiorcy, będącym w grupie pięćdziesięciu najlepszych na świecie fotografów ślubnych. Chciałam pokazać, jak kształtowała się w nim osobowość człowieka biznesu i jak chce to przekazywać swoim dzieciom. W trakcie tej rozmowy Bartek jednak kilkakrotnie powtarzał : „napisz też o moim spotkaniu Jezusa”. I mimo zapewnień, że będzie to tematem innej książki (bo tworzę też serię dla małżeństw), napisałam i tutaj o tym, co jest dla Bartka absolutnym priorytetem od czasu, gdy się nawrócił. Podobnie było z innymi rozmówcami.Kiedy prawie dwanaście lat temu spotykaliśmy pierwsze rodziny edukujące w domu, bardzo często zwracaliśmy uwagę na to, że są to rodziny głęboko przeżywające swoją wiarę. To nam imponowało. Tak pragnęliśmy żyć. I choć często nie było to łatwe, nie udawało się tak, jak byśmy chcieli, to ciągle wracaliśmy do pierwotnej motywacji. Edukacja domowa to czas spędzany wspólnie w dużo większej dawce niż przeciętnie, dlatego uczymy się wybaczania, cierpliwości, znoszenia siebie nawzajem. Poznajemy też ciągle swoje braki i niedoskonałości. Traktując poważnie sprawę wychowania, widzimy to, o czym pisała błogosławiona Marcelina Darowska, że „sił ludzkich na to za mało”, dlatego potrzeba ciągłego kontaktu z Bogiem, który najlepiej wie, jak trafić do serc naszych dzieci i On sam może je przemienić. Naszym zadaniem jest, jak mówi błogosławiona, „siać, orać, chwasty wyniszczać. Wzrost i plon może dać tylko Bóg” i na to trzeba czekać całe, całe lata. Do tego potrzeba nam długomyślności, cnoty dziś już zapomnianej, a tak ważnej według Marceliny. Długomyślność to właśnie cierpliwe oczekiwanie na dobro, którego się spodziewamy. Nie jest to łatwe w „cywilizacji guzika”, gdy wszystko chcemy mieć już i natychmiast widzieć owoce swoich wysiłków. W miarę lat widzę też, że Bóg oczyszcza nasze intencje i naszą miłość, która często jest interesowna. Uczy nas kochać dzieci, mimo że nie spełniają naszych oczekiwań i sprawiają mnóstwo kłopotów. Wychowanie to szkoła miłości, a przecież to właśnie do niej jesteśmy stworzeni. Bóg nas stworzył z miłości i do miłości. Na zdjęciu, Bartek i Ania z dziećmi ?