Moja poetycka przygoda.
Wywiad z Panem Zbigniewem Połoniewiczem06 / 11 / 2024
Wywiad z poetą ukaże się w dwóch częściach. Oto pierwsza z nich.
A.G.- Niedawno miała miejsce premiera Pańskiego kolejnego tomiku poezji: „Cztery pory jesieni”. To już niemały dorobek. Na początek więc zapytam, jak się zaczęła Pana poetycka przygoda? Dlaczego i kiedy zaczął Pan pisać wiersze?
Z.P. - Moja poetycka przygoda rozpoczęła się bardzo, bardzo dawno temu. Jak stara baśń, gdzieś w dalekiej młodości, a może jeszcze w dzieciństwie. Na pewno w drugiej połowie ubiegłego wieku! Pamiętam pierwsze próby, pierwsze strofy, które dawno już zaginęły w życiowej zawierusze. Garnąłem się do pisania wierszy, lubiłem je pisać i chyba były one nawet składne (śmiech – przepraszam, ma być poważnie!). Z tamtego okresu pozostała jedynie „Ballada o (Nie)Zwyczajnym Spełnieniu”, która spodobała się mojej przyszłej teściowej, a którą znacznie później dedykowałem Żonie - Elżbiecie Teresie.
Ballada to moja romantyczne wyobrażenie narzeczeństwa wpisane w klimat mazurskiej krainy, bogatej przyrody, leśnych ostępów. Wraz z postępem czasu dopisałem kolejną część, umieszczając w niej wizję zaślubin. Ballada ta wiele lat przeleżała w „szufladzie”, lecz już niedługo ujrzy światło dzienne, przeżyje swój wielki debiut w szczególnej sytuacji i scenografii. Czas najwyższy, bo całkiem zestarzeje się razem ze mną (śmiech)...
Tak więc to moje pisanie wierszy było wewnętrzną potrzebą, która od wczesnej młodości w środku mi „grała”, nie dając spokoju. Na „poważnie” rozpoczęło się w roku 1986, kiedy to zadebiutowałem wierszem „Dla Przyjaciela” na łamach lokalnego kwartalnika „Ziemia Ostródzka”, a następnie opublikował wiersz tygodnik „Gazeta Ostródzka”. Zrozumiałem wtedy, że moje pisanie poezji chyba ma sens. Zostało przecież zauważone, przeczytane. Debiut był niewątpliwie silnym bodźcem i zachętą do podejmowania kolejnych prób, poszukiwań stylu i tonu wierszy, poprzez które chciałem wyrażać myśli i uczucia, emocjonalne napięcia i to, co wokół siebie postrzegałem. Długo szukałem charakterystycznego dla mnie modelu wiersza. Z czasem zaczął się we mnie konkretyzować jego rytm, styl i ton. Określać moją wrażliwość, postrzeganie piękna, moją osobowość, wartości, według których postrzegam świat.
Próby owych wysiłków wysyłałem do kolejnych redakcji czasopism, z czasem specjalistycznych. Były przyjmowane, bywało, że proszono mnie o następne, o stałą współpracę… Tak to się zaczęło...
- Jaki był odbiór tych wierszy, zresztą nie tylko tych pierwszych, ale kolejnych również, wśród publiczności, czytelników? Czy ich reakcje zachęcały Pan do dalszego tworzenia? Czy motywem była raczej wewnętrzna potrzeba wyrażenia tego, co poecie „w duszy gra”? Bo poeta to przecież ktoś niezwykle wrażliwy, kto pisze, bo nie może już pomieścić w sobie tego, co ma w sercu.
- Jak już wspomniałem, z początku teściowa zaakceptowała moje ówczesne próby poetyckie. Była pierwszą czytelniczką. Naprawdę! (śmiech). Następnie Żona pilnie czytała poetyckie teksty. Pamiętam, jak oszczędnie i ostrożnie dzieliła się swoimi wrażeniami. Może już wówczas myślała, czytając, że z poezji nie wyżyjemy?… (śmiech). Tak czy inaczej były to pierwsze recenzentki moich wierszy. Miało to dla mnie niebagatelne znaczenie. Dodawało pewności siebie, było kolejną zachętą do podejmowania dalszych prób. I tak pisałem dalej, aż w pewnym momencie całkiem rozsypała się mechaniczna maszyna do pisania, na której „wystukiwałem” wiersze i wierszyki (i jak tu się nie śmiać!). Dla porządku – nie tylko. Pisałem już wówczas także teksty publicystyczne, teksty felietonowe, relacje i sprawozdania dla różnych redakcji czasopism lokalnych i ogólnopolskich. Tak więc nadszedł czas na zmianę, gdy tymczasem świat, gdy zapamiętale pisałem-stukałem, znacznie posunął się naprzód. Należało dokonać jedynie słusznego wyboru – „przesiąść” się na komputer… Przyznaję, nie było to łatwe…
Następnymi recenzentami tekstów poetyckich były redakcje, z którymi – jak już też wspomniałem – utrzymywałem kontakt. Kwalifikowały nadesłane teksty do druku i umieszczały na swoich łamach.
Dopiero z czasem przyszły pierwsze spotkania autorskie, wieczory poezji, promocje. Wszystkie je pamiętam jako wyjątkowe doznania dla mnie-autora. Tu mogłem zobaczyć, usłyszeć, jak reagują odbiorcy na moją poezję. Jak ją przyjmują, wsłuchują się w żywe słowo najczęściej recytowane przez nieprzygotowanych „aktorów”, recytatorów.
Następnie nadszedł czas na wydawanie wierszy w antologiach i almanachach. W tym jednak czasie intensywnie myślałem o wydaniu własnej książki poetyckiej. Bardzo tego potrzebowałem – pewnego podsumowania lat pracy pisarskiej. Uporządkowania, oddzielenia tego, co jeszcze potrzebowało dopracowania, a wyeksponowania utworów najlepszych, skończonych.
Aby jednak wprowadzić w naszą rozmowę więcej napięcia w kwestii przebiegu kształtowania się mojego warsztatu poetyckiego, na dwa pierwsze pytania odpowiem negatywnie. Otóż w moim życiu na ogół poruszałem się w świecie ludzi obojętnych, niestety, nieczułych na powab strof poetyckich. Nierozumiejących poety, tego, co mu „w duszy gra”. Zawsze odczuwałem niezaspokojenie spowodowane brakiem rozmów o poezji, brakiem kontaktów z poetami, wymiany myśli, doświadczeń. W moim mieście powiatowym nie było stałego środowiska poetów. Zaledwie kilku, pośród których znajdował się również taki, który podsuwał mi szkice wierszy, abym zapełniał je treścią. Nie było z kim rozmawiać o poezji...
Do pisania wierszy motywowała mnie, jak wspomniałem na początku, wewnętrzna potrzeba pisania, to „granie” w środku. Do dziś znajdują się osoby, które mówią mi wprost, że jestem człowiekiem wrażliwym, że mam duszę poety. Przy czym sprawiają wrażenie, że chcą mi dokuczyć. Nie wiem, czym im się naraziłem (śmiech), nie wiem też, czy czują się w mojej obecności komfortowo, czy wręcz przeciwnie: są skrępowani, niepewni, onieśmieleni (śmiech). Odnoszę wrażenie, że chcą mi powiedzieć, że ich nie rozumiem, że nie rozumiem życia, problemów, o których chcą ze mną porozmawiać. W końcu, że chodzę z głową w chmurach. Irytuje ich to, że piszę wiersze i to jest – według nich – przeszkodą do porozumienia się z nimi. Ostatnio w środowisku młodych słyszę, że jestem staroświecki! A ja po prostu param się poezją – jak Pani Redaktor powiedziała – „bo nie mogę już pomieścić w sobie tego, co mam w sercu”. Lecz to prawda: jestem wrażliwy na piękno, na piękne dzieła przyrody stworzone przez Boga, a kontynuowane przez człowieka, na piękno człowieka, na ludzką krzywdę, szczególnie krzywdę dzieci, wreszcie – irytuje mnie i razi ludzka głupota i prymitywizm, brak kultury osobistej, obycia, u innych brak logicznego myślenia, błądzenia po życiowych manowcach wtedy, gdy ścieżki życia wydają się być takie proste. Wystarczy pomyśleć…
Spotykam się także z murem milczenia lub obojętności, gdy tylko próbuję rozmowę skierować na poezję. Zastanawiam się dlaczego? Odpowiedź zdaje się być nietrudna do odgadnięcia: ludzie nie czytają poezji, rzadko kiedy biorą do ręki książkę poetycką. Stąd nie potrafią rozmawiać o poezji, chowają się za mur milczenia. Zacytuję w tym miejscu Annę Janko, poetkę: „Poezja to jest filozofia w stanie lotnym. W warunkach zwykłego życia jest sztuką ekskluzywną, elitarną i wymagającą. Nie zarażamy się nią w zwykłym tłumie”.
Niedawno zapytałem pewną młodą osobę, czy przeczytała tomik, który jej podarowałem? Opuściła głowę i pokiwała przecząco. Zapytałem jeszcze, czy chciałaby porozmawiać o moich wierszach? Ponownie przecząco pokiwała głową...
Po latach uciążliwego młodzieńczego skrępowania oraz już dorosłego onieśmielenia (tak, tak! i teraz niekiedy potykam się o niepewność), dziś bardzo lubię rozmawiać z ludźmi. Inna rzecz, że są tacy, z którymi rozmawiać nie można. I wówczas rozmowy nie podejmuję. Ale to już inna sprawa. W przyjaznych, otwartych rozmowach z ludźmi podejmuję często bardzo trudne sprawy, problemy, wydawać by się mogło, że nie do rozwiązania. I tak też bywa. Stałem się podobny do znanego z literatury „kłopotnika” (vide: Maria Kalas, Szkice polsko-żydowskie, [w:] Wołanie z Wołynia..., nr 3 (124), z maj-czerwiec 2015, s. 32-42.). Jestem z natury „homo polis” – człowiekiem społecznym, zainteresowanym i zatroskanym o sprawy społeczne.
c.d. nastąpi