Moja poetycka przygoda cz.2
16 / 11 / 2024
Druga część wywiadu z Panem Zbigniewem Połoniewiczem - autorem niedawno wydanego zbiorku poezji: "Cztery pory jesieni".
- Będąc jeszcze dzieckiem, grał Pan nie tylko na pianinie, ale i na akordeonie. Zawodowym muzykiem ostatecznie Pan nie został, natomiast – jak czytamy w utworze „Marianna i muzyka”- muzyka pozostała między strofami Pana wierszy. Czy rzeczywiście to ona spowodowała taką wrażliwość na słowo i jego brzmienie? Czy może jeszcze co innego?
- Myślę, że najpierw odkrywałem w sobie Boży dar otrzymany w postaci rozpoznawanego z czasem talentu literackiego. Bo gdyby nie było we mnie owej Bożej „iskry”, na nic by się zdały muzyczne próby i umiejętność grania na instrumentach. Oczywiście muzyka i poezja szły w moim życiu w parze. Gdy jako młody człowiek podejmowałem pierwsze próby poetyckie, pojawiła się możliwość nauki w szkole muzycznej, z czego chętnie skorzystałem. Rodzice stworzyli mi tę sposobność w trudnych czasach komunistycznej rzeczywistości, gdy brakowało wszystkiego, a przede wszystkim środków do życia. W wielu rodzinach kształcenie muzyczne było jedną z ostatnich potrzeb zaspokajanych jedynie przez te osoby, które z ogromną determinacją i kosztem wielu wyrzeczeń wydawały ostatnie pieniądze, aby stworzyć swoim dzieciom „lepszą” przyszłość. Takimi właśnie byli moi Rodzice, za co zachowuję dla nich w sercu ogromną wdzięczność. Zapewne musieli dostrzegać we mnie pewien potencjał, wrażliwość na muzykę, na piękno. W naszej kamienicy w Ostródzie piętro wyżej mieszkała sąsiadka – Lucyna Wesołowska (z szacunkiem wymieniam to imię i nazwisko) udzielająca dzieciom lekcji gry na pianinie. To w jej mieszkaniu przez rok rozwijałem muzyczną wrażliwość, uczyłem się dostrzegać piękno dźwięku pianina, frazy muzycznej i mozolnie ćwicząc, wygrywałem pierwsze utwory – krótkie melodie. To w kontekście pierwszych doświadczeń muzycznych tego okresu pojawiła się moja pierwsza miłość, fascynacja Marianną (także sąsiadka!), piękną dziewczyną, wspomnianą przez Panią w tytule wiersza „Marianna i muzyka”. Z czasem zafascynowała mnie ta muzyczna przygoda. Dziesiątki, setki godzin w samotności, najczęściej w ciemnościach jesiennych i zimowych wieczorów, w słocie i mrozie, spędzałem pochylony nad klawiaturami co najmniej kilku pianin w paru miejscach Ostródy (Szkoła Podstawowa Nr 2, Miejski Dom Kultury, Szkoła Muzyczna), zapamiętale ćwicząc z wolą doprowadzenia utworów do perfekcji.
Od tego jednak momentu muzyka i poezja w parze bytowały już we mnie na dobre. Koncertowałem jeszcze na deskach Teatru Stefana Jaracza i w ponadpodstawowej szkole w Olsztynie na kilku szkolnych uroczystościach. Ukończyłem Szkołę Muzyczną I stopnia z kierunkowym instrumentem – pianinem. Potem musiałem przerwać muzyczne kształcenie, a uwagę skupić na innych życiowych celach. Nie chcę mówić o emocjach, jakie towarzyszyły mi w podejmowaniu trudnej decyzji. Na trzy lata pozostawiłem rodzinne miasto i udałem się do zupełnie innej szkoły – o profilu wojskowym. Skończyły się muzyczne plany, odseparowany od instrumentów przestałem grać. Co oznacza to dla muzyka, tylko muzyk może powiedzieć. Lecz muzyka pozostała we mnie, a na dobre zadomowiła się między strofami wierszy.
W swoich utworach poetyckich podejmuję próby rekonstrukcji swoistości muzyki, próby przekładu fraz muzycznych na poezję słowa. Proces twórczy jest nierzadko dramatycznym szukaniem, dochodzeniem prawdy o sobie i świecie, o potrzebie wyrażania, ale i o potrzebie przemyśleń, czego próby można znaleźć w moich wierszach. Wszak, jak powiedziała wspomniana już przeze mnie Anna Janko, poetka – „Poezja to jest filozofia w stanie lotnym”.
Natomiast, nawiązując w moich wierszach do utworów muzycznych niegasnącej świeżości, szczególnie. utworów światowej sławy kompozytorów, próbuję wydobyć z ich zachwycającego bogactwa detale, niuanse muzyczne.
- Tomik, który mam zaszczyt wydać w moim skromnym wydawnictwie, nosi tytuł „Cztery pory jesieni” i kolejne wiersze zostały zobrazowane robionymi przez Pana fotografiami. Skąd pomysł na taki temat i jego realizację?
- Jesień zawsze pobudzała mnie do głębokich refleksji o przemijaniu, kruchości i skończoności ludzkiej egzystencji. Najczęściej w minorowym nastroju, głębokim wyciszeniu, szczególnie wówczas gdy sięgałem w głąb własnego życia, pozostawionych za sobą lat. Nastrajam się tak, siedząc często nad czystą kartką papieru, bądź włócząc się, gdzie oczy poniosą leśnymi duktami, czy po prostu pustą, wieczorną ulicą, gdy ciemność wokół roztacza swe tajemnice i wiatr gwałtownie hula, donikąd niosąc pożółkłe liście. Także wtedy właśnie, gdy spaceruję szczególnie ulubioną uliczką na Starówce ulubionego miasta ucicha szelest moich kroków, gdy wtapiam się w cień zaułka i słucham najpierw ciekawego głosu wieków ukrytych w zakamarkach leciwych kamienic, aby za chwilę słuchać niezwykłej jesiennej symfonii z wirtuozerią wykonywanej przez orkiestrę złożoną z głosów wichru i koron drzew wyginanych na najróżniejsze sposoby, trzeszczących z wysiłku i szumem pozostałych jeszcze liści. Jest w jesiennej symfonii misterium kończącego się życia, słychać zawodzenia odchodzących w zaświaty, płacz i jęk rozpaczy cierpiących. Nie ma na tej niesamowitej partyturze miejsca na radość. To niezwykła muzyka, pisana przez najbardziej utalentowanego kompozytora.
Lubię jesień. Wyjątkowa to pora roku, jakże bajecznie kolorowa, pięknie wypadająca na fotografiach, wygaszająca ostatnie promienie słońca, wszelkie odgłosy oddalającego się lata, układająca świat do zimowego snu, przenosząca ludzkie życie w wymiar zmagania z ciemnością. Wraz z postępem lat wyraziście odbieram przejście jednej pory roku w drugą, wyostrzam uwagę, staram się nie pominąć tego ważnego momentu, gdy jedna się kończy, a zaczyna druga i świadomie staję na ich granicach. Bacznie śledząc przemiany pogodowe, zachowania przyrody, w taki sposób wyodrębniłem cztery pory jesieni. Stąd zrodził się pomysł na tytuł kolejnej książki poetyckiej.
Odnajduję paralelę pomiędzy tomikiem poświęconym jesieni, a zbiorem przeżytych lat. Nie mogę już zanadto składać obietnic na przyszłość, „ponieważ mój dzień już się nachylił i czas zdawać sprawę z włodarstwa swego” – jak powiedziała moja czcigodna znajoma Janina Mirosława Aleksandrowicz, była przewodnicząca Stowarzyszenia Rodzina Katyńska w Olsztynie, tuż po otrzymaniu Nagrody Prezydenta Olsztyna – Statuetki Świętego Jakuba, podczas Noworocznej Gali. Udziela mi się „jesienny” nastrój tej wypowiedzi, jej powaga, dostojność, nastawiona na godne i świadome przygotowanie się do odejścia.
- Jest Pan nie tylko miłośnikiem słowa i muzyki, ale i przyrody. Jak ona wpływa na człowieka, jak pomaga w rozwoju duchowym, w tworzeniu piękna?
- Od poezji oczekujemy (ci, którzy czytają) ukojenia, wewnętrznego uspokojenia, wyciszenia. Poezja ma koić cierpienie, usypiać. W połączeniu z przyrodą efekt ten potęguje się. Lubię spacery leśnymi duktami, szczególnie, gdy jestem zmęczony całodniowym wysiłkiem, zabieganiem. I zauważam, że dopiero gdy znajduję się pośród przyrody, zaczynam dostrzegać prawdziwy świat, realny, z całą jego szerokością i długością, z całym jego bogactwem niezwykłej różnorodności barw i wszystkich możliwych odcieni.
Lubię zanurzać się w przyrodzie, bez reszty zatracać. I pozostać, i być w jej wnętrzu zielonym czy jesiennym, i nie wracać do świata na bruk i asfalt, na sztuczność i zakłamanie, do fałszywych uśmiechów, które chcą coś wymusić, skłonić, pozyskać, do gry słów, które prowadzą donikąd. To zanurzenie przynosi ulgę, uspokojenie, na pewien czas odwraca uwagę od koniecznej codzienności. Odzyskany spokój budzi refleksję o spełnieniu czy niespełnieniu, określa moją pozycję w życiu, w zbiorowisku ludzi podobnie jak ja pragnących, dążących do szczęścia jako bytu niedookreślonego, stąd nierealnego i z tego powodu wciąż biorących korektę na kursie do czegoś tam na końcu… Często powtarzam: życie wszystko zweryfikuje.
- W Pana wierszach pojawiają się tematy trudne: przemijanie, choroba, śmierć, a jednak dużo w nich pogody i afirmacji? Skąd w Panu taka postawa? Co zdecydowało o takim właśnie podejściu do życia?
- „Zbigniew Jankowski, poeta, uważał, że wiersze powstają z bólu, z cierpienia” – napisała poetka Anna Janko. Z kolei Waldemar Mierzwa, właściciel Oficyny Wydawniczej „RETMAN” w Dąbrównie wspomniał, iż od Erwina Kruka, poety, pisarza, publicysty mazurskiego, otrzymał radę: „Jeśli pana nie boli, niech pan nie pisze. Jeśli pana boli, proszę sięgać po pióro/klawiaturę”. Pochylam się nad tymi słowami i głęboko zamyślam. I widzę siebie właśnie takiego, dostrzegam w sobie podobieństwo tych wypowiedzi. Dużo we mnie pokory spowodowanej trudami życia, niespełnieniem, o którym niełatwo mi mówić, zawodem niejeden raz przebytym jak poważna choroba. Czy łatwiej się pisze, gdy cierpienie staje się nie do zniesienia?… Może zranione serce daje intelektowi upust skarżenia się na przeznaczenie, na niechcianą grę wyznaczonej roli w życiu, pozycji do zrealizowania, niekoniecznie lubianej i chcianej? Nie wiem… Muszę to przemyśleć… Przecież radością też chętnie się dzielę, gdy się pojawia i pogodą ducha obdarzam innych…
Jesień właśnie skrywa mnie przed światem, otacza ciemnością, nie ma mnie, nie widać w publicznej przestrzeni. Mogę wówczas odetchnąć z ulgą, czuję się swobodniej, ale to, niestety, tylko pozory. Codzienność życia pozostaje ta sama i konieczność pogodzenie się z własną przemijalnością.
- Dziękuję za rozmowę.
- Dziękuję.
rozmawiała Agata Głażewska